wtorek, 26 czerwca 2007

Tatuś Muminka o dorastaniu

...I wtedy przestalem jakby istnieć. Została tylko zielona ciemność pełznąca coraz głebiej z dół, w jakiś obcy świat żyjący ukradkiem pod lodem. Poruszały się w nim niewyraźne cienie, groźne, ale jakże pociągające! Dostałem zawrotu głowy i pomyślałem: "Żeby tak spaść między nie! Zapuścić się w nieznane..."

To była taka okropna myśl, że pomyślałem ją jeszcze raz: "Głębiej, jeszcze głębiej... Nic więcej, tylko w dół i w dół, i w dół..." Okropnie mnie to podnieciło. Podniosłem się i zacząłem tupać po lodzie, żeby sprawdzić, czy wytrzymuje. Wytrzymał. Wtedy poszedłem trochę dalej, żeby zobaczyć, czy tam też wytrzymuje - i tam nie wytrzymał.

Nagle znalazłem się zanurzony po uszy w zimnym, zielonym morzu, z łapkami dyndającymi bezradnie nad niebezpieczną, ciemną otchłanią. Tymczasem chmury płynęły dalej po niebie, jakby nic sie nie stało, całkowicie spokojnie.

A może, któryś z tych grożnych cieni mnie zje! Wcale niewykluczone, że weźmie jedno moje ucho z sobą do domu i powie swoim dzieciom: "Jedzcie prędko, póki nie wystygnie! To prawdziwy Muminek, a takiego przysmaku nie jada się codziennie!" Albo też wypłynę na ląd z tragicznym pasmem wodorostów za uchem i Ciotka Paszczaka rozpłacze się i będzie żałować swoich czynów, i powie wszystkim znajomym: "Ach, cóż to był za niezwykły Muminek! Jaka szkoda, że nie zrozumiałam tego w porę"...

Już prawie miał nastąpić pogrzeb, gdy nagle poczułem, że coś bardzo ostrożnie skubie mnie w ogon. Każdy, kto ma ogon, wie, jak się dba o tę szczególną ozdobę i jak się błyskawicznie reaguje, gdy grozi jej niebezpieczeństwo czy obraza. Owładnięty bez reszty chęcią działania, porzuciłem moje czarujące sny, energicznie wdrapałem się z powrotem na lód i wyczołgałem na brzeg. "Tak wygląda prawdziwe Wydarzenie - pomyślałem będąc juz w bezpiecznym miejscu. - Pierwsze Wydarzenie w moim życiu! Teraz nie ma już mowy, żebym został na dobre u Ciotki Paszczaka. Wezmę swój los we własne łapki!"...

Fragment książki Tove Jansson, "Pamiętniki Tatusia Muminka". 
Rozdział pierwszy. 

środa, 13 czerwca 2007

Historia pewnego nic nie znaczącego zdjęcia

Nic nie znaczące zdjęcia czasem zyskują na wartości. Robimy je dla zabawy, nieświadomie, z potrzeby chwili, po czym zapominamy o nich. Stosy negatywów, tysiące plików leży gdzieś sobie
i... czeka.

Kilka miesięcy temu robiąc pożądki w starych zdjęciach rodzinnych
natkąłem się właśnie na coś takiego.



Portret mojej mamy, wykonany w budce na dworcu kolejowym w Londynie. Rok 1977. Przeglądajac kolejne zakurzone odbitki właśnie to zdjęcie a właściwie sekwencja zdjęć przyciągneła moją uwagę. Pokazując je mojej matce, która nie widziała tego zdjęcia od przynajmniej 20 lat zdziwiłem sie, że kontekst powstania tego obrazu ciągle jest w niej bardzo żywy. Zaczeła opowiadać, czy nawet tłumaczyć się, że nie wiedziała jak się ustawić, że źle wyszła i, że sama nie wie jak to się stało, że to zdjęcie ciągle jest w rodzinnym "archiwum".

Dla mnie ten obraz jest szczery i zabawny, a czas nadał mu dodatkowej wartości. Cos takiego nie mogło by powstać specjalnie, w zaplanowany sposób. Zwykła zabawa w budce do robienia zdjęć za kilkanaście pensów, po 30 latach stała się obrazem, który pomaga pamiętać, a chyba własnie po to robimy większość zdjęć.

Jest jeszcze jedna rzecz... dla mnie cała ta sytuacja pokazuje jak wobec fotografii, które robimy jesteśmy bezsilni. W momencie zrobienia zdjęcia tak naprawde zaczynają one żyć swoim własnym życiem, a ja moge sie tylko cieszyć, że tak dla mnie ważny obraz, po 30 latach, trafił w moje ręce.