środa, 12 grudnia 2007

Kręca, kręca i magluja!

Buszując po zasobach youtube.com pewnego dnia trafiłem na twórczość
grupy FEET - muzyka śląska. Nakręcili dwa teledyski i nagrali jeden
album dostępny w sklepie www.cider-records.de. Całość ich video
twórczości można znaleźć tutaj - polecam "Magiel", choć "Wodzionka"
też jest pełna uroku.

Kiedy puszczam muzyke wszystkie problemy dnia codziennego znikają
a na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Dwóch łysiejących panów 
podśpiewuje przy gitarze, akordeonie i klawiszach piosenkinie rozerwalnie
 związane ze Śląską tradycja i kulturą. Oczywiście śpiewają po śląsku. 
To wszystko przypomniało mi o czymś, co od dawna chodzi mi po głowie. 

Moja rodzina od strony ojca pochodzi z Kołomyi. W 1945 roku przyjechali 
z jedną z pierwszych fal przesiedleńców na Śląsk. Podróż ta, jak i sam fakt
wysiedlenia jest czymś o czy do dzisiaj właściwie sie nie wspomina.
Próbowałem kiedyś to spisać, ale zostałem poczęstowany ogólnikami,
dopiero dużo później dowiadująć się o wielu faktach, które miały miejsce
w przeszłości. Moi dziadkowie przywieźli dwóch synów, cały swój dorobek i wraz z innymi przesiedleńcami cały wschodni krąg kulturowy.

Ten zabawny teledysk grupy FEET przypomniał mi, że przecież nie jestem
Ślązakiem. Nie chodzi o to, że uważam się za Ślązaka, ale jednak urodziłem 
się i mieszkam na Śląsku. Z drugiej strony nie czuję się związany z dzisiejszą 
zachodnią Ukrainą. Jakieś 3 lata temu pojechałem tam odwiedzić starą ciotkę
i jej syna - Igora. Zobaczylem stary dom rodzinny
i zebrałem kilka pamiątek. Sam nie wiem czego do końca szukałem, ale
zrobiłem kilka portretów ludzi, którzy zdecydowali się zostać po 1945 roku
w Kołomyi i Obertynie.






Igor - mój kuzyn.

Ja, widzę w nich odchodzący świat. Ich dzieci nie czują się juz związani z
Polską (chyba, że ekonomicznie), a bardziej z Ukrainą i ciężko im się dziwić. Po ich śmierci zostanie kilka zarastających tablic pamiątkowych
i cmentarzy.

Lubię Gliwice, ale nie przekłada się to na cały Śląsk. Lubię także Wrocław,
Kraków, nie lubię Warszawy, ale jakiś czas temu byłem w Berlinie i też
bardzo mi się podobało. Opole też jest piękne. W tym wszystkim czuję się
wyrwany z kontekstu kulturowego. Może dlatego nigdy nie byłem
wstanie fotografować Śląska tak jak robi to od lat Arek Gola (tutaj) czy 
robił to w przypadku Nikiszowca Michał Łuczak (tutaj). Tak naprawdę na Ukrainie także mi nie wyszło. Może przez to, że 
ani w jednym, ani w drugim miejscu nie czuję się do końca "u siebie". Nie 
potrafię utożsamiać się z jakimś konkretnym miejscem,  i może dlatego 
jakoś naturalnie skłaniam się do fotografowania tego co mam niemal
dokładnie przed własnym nosem. 

To wszystko skojażyło mi się z wystawą na Miesiącu Fotografii `07
w Krakowie. Oliver Sieber - "Character Thieves"
(zdjęcia i wywiad z autorem tutaj). Dla mnie to co zobaczyłem jest pewnego
rodzaju poszukiwaniem tożsamości w czymś zupełnie fikcyjnym. Tak jakby
ci ludzie tworzyli zupełnie nowy krąg kulturowy, odcinali się poprzez zmianę
swojej tożsamości od swojego "normalnego" życia. Zastanawiam się, z czego to
wynika. Czy społeczeństwa, w których się wychowali nie dałym im czegoś
czego potrzebowali? Może jest to wynikiem buntu? Jakiekolwiek nie były by
powody czuję, że w świecie, który jest coraz mniejszy, jest to coraz częstsze
zjawisko i tak naprawdę ciężko mi to ocenić. "Kręca, kręca i magluja i sie przy
tym fest nerwuja..."

PS. Jeżeli znacie jeszcze jakieś cykle fotograficzne opowiadające o ogólno
pojętej "tożsamości" wrzućcie linka do komentarzy, dzieki.

Brak komentarzy: