sobota, 11 lipca 2009

Dzień białych koszul

Miało to miejsce kilka lat temu. Dokladnie to mowimy tu o wrześniu 2003 roku. Idąc przez centrum miasta zwróciłem uwagę na tłumy młodych ludzi ubranych w białe koszule. Z jednej strony weseli, z drugiej czuć było, że gdzieś wisi nad ich głowami wizja kolejnego roku szkolnego. Przetaczają się ulicą zwycięstwa, obsiadają jak szarańcza ogródki piwne i głośno dyskutują jak stado wróbli przy świeżo napelnionym karmniku w ogrodzie moich sasiadow. Szum rozmów jeszcze czasem słychać do późnego wieczora w bramach, parkach, i na przystankach autobusowych. Tak więc idąc przez miasto zdałem sobie sprawę, że tak jak oni od następnego dnia muszą powrócić do znanego im trybu życia tak przede mną otworzyla sie wizja jeszcze czterech tygodni wakacji. Poza pierwsza sesja był to dla mnie drugi konkretny sygnał ze przeciez jestem juz studentem. Rok za rokiem "Dzień bialych koszul" przypominal mi to zabawne skojażenie. Czas jednak leci nieublaganie a lata naznaczone w ineksie kolejnymi zaliczonymi semestrami parly nieublaganie w trybie 1314000 sekund rocznie. I tak jak nic nie jest stale i nigdy nie stoi w jednym miejscu, siedze teraz w pociagu relacji Gliwice-Katowice zastanawiajac sie ile dni zostanie mi do dyspozycji kiedy juz wrócę z lipcowego urlopu. To bylo 10 lat temu kiedy jadac tramwajem ze szkoly, gdzies w polowie czerwca, pomyslalem ze ci wszyscy ludzie co siedza obok nie beda mieli calych 8 tygodni wolnego od codziennych obowiazkow.

Ps. Sorry za duzo bledow, publikowanie z iPhona jest troche upierdliwe :)  

Brak komentarzy: